środa, 26 kwietnia 2017

Przedmioty w I semestrze

  Witam wszystkich ponownie :) W dzisiejszym poście chciałabym Wam opisać przedmioty jakie miałam w pierwszym semestrze na moich studiach. Być może ktoś dzięki temu zainteresuje się takim kierunkiem albo szuka czegoś "zastępczego". Miłej lektury :)

1) Anatomia zwierząt

  Na pierwszy ognień idzie przedmiot chyba najcięższy i najbardziej wymagający. Przynajmniej w mojej opinii. W jeden semestr musieliśmy opanować to co studenci krakowskiej weterynarii robią w półtora roku. Oczywiście my mieliśmy tę bardziej okrojoną wersję, co wcale nie oznacza, że łatwiejszą.
  Zajęcia zaczynaliśmy od osteologii, gdzie poznawaliśmy szkielet osiowy oraz obręczowy. Szczerze przyznaję, że to była część anatomii, którą znielubiłam na zawsze . . . Do teraz kiedy pomyślę o tych wszystkich różnicach w czaszkach czy kościach robi mi się nieprzyjemnie. Za to bardzo miło wspominam preparaty mokre, które mogliśmy "wymacać" przy omawianiu różnych układów. Zakończeniem cyklu ćwiczeń laboratoryjnych była egzenteracja owcy oraz koguta, co zapamiętam na bardzo długo. W końcu mogliśmy zobaczyć wszystkie narządy, naczynia, nerwy czy mięśnie, o których wcześniej mówiliśmy, tak jak wyglądają one w ciele zwierzęcia. Do tego mieliśmy okazję samodzielnie preparować to, co wyciągnęliśmy z wnętrza.
  Na wykładach omawialiśmy układy teoretycznie przed ćwiczeniami (czasami zdarzały się małe opóźnienia). Tutaj jednak duży nacisk prowadząca kładła na histologię. Ponadto mieliśmy kilka wykładów z embriologii i rozwoju zarodkowego oraz płodowego. Dwa przedostatnie wykłady poświęcone były anatomii ptaka, a konkretnie kury. Przeprowadzone były bardzo dokładnie z tego względu, że na ćwiczeniach zabrakło nam niestety czasu na anatomię ptaka.
  Prowadzący ćwiczeń byli bardzo mili i chętni do pomocy. Szli nam na rękę podczas drugich, trzecich, a czasami nawet czwartych terminów. Niektórzy z mojego roku jeszcze teraz walczą o zaliczenie z ćwiczeń. Tak samo pani profesor od wykładów prowadziła je w sposób przyswajalny dla nas, choć trzeba było się mocno skupić, bo miała specyficzny sposób mówienia.
  Ucząc się do kolokwiów, korzystałam w sumie tylko z książki dr Przespolewskiej "Zarys anatomii zwierząt domowych" oraz doczytywałam to, co chciałam trochę rozszerzyć z "Anatomii zwierząt domowych. Repetytorium" również tej autorki i prof. Krysiaka. Za to pracując przed sesją mając już jakieś wiadomości ogólne, najwięcej czasu poświęcałam na histologię z "Histologii zwierząt" Kuryszki. Był to strzał w dziesiątkę, bo teraz po egzaminie mogę stwierdzić, że pani prowadząca wykłady najbardziej chciała czytać właśnie o histologii.
  Kolokwia były w sumie cztery: z osteologii i artrologii, miologii i ukł. pokarmowego, ukł. krążenia i oddechowego oraz ukł. moczowo-płciowego. Zabrakło czasu na zrobienie kolokwia ze skóry czy ptaka, ale pojawiło się to w zestawie pytań na egzamin, więc to wcale nie oznaczało, że można było to pominąć. Zupełnie szczerze mówię, że kolokwia były trudne. Trzeba było pisać praktycznie wszystko co się dało na dany temat, a pytania były bardzo ogólne, np. "Kończyna tylna konia", "Krtań" albo "Jajnik klaczy". Nie wystarczyło napisać ogólnie, o nie. Egzamin był w podobnej formie. Losowało się zestaw, wchodząc na salę, który liczył cztery pytania. Jedyne co było pewne, że się pojawi w każdym z zestawów, to pytanie z zakresu anatomii ptaka. Mnie osobiście pytania bardzo podeszły, ale z rozmów wiem, że nie każdy miał takie szczęście. Niestety egzamin dosyć trudno zdać, podobno zaliczenie go w pierwszym terminie to duże osiągnięcie. Dlatego bardzo cieszę się z mojego 3,0 bez sesji poprawkowej.
  Zdecydowanie anatomia mimo, że była najcięższym przedmiotem, należała do jednego z moich ulubionych :)

2) Chemia ogólna

  Chemię w tym semestrze po prostu uwielbiałam! Była dla mnie najłatwiejszym przedmiotem w całym tym cyklu nauki, ale to pewnie z tego względu, że jestem po rozszerzeniu w liceum, bo przerabiane tematy wcale takie prościutkie nie były. No i trzeba było jeździć na laborki prawie godzinę na Balicką, ale szczerze przyznaję: było warto!
  Na ćwiczeniach laboratoryjnych, które odbywały się co dwa tygodnie, wykonywaliśmy grupami doświadczenia z kart pracy, które trzeba było przynosić na aktualne zajęcia. W orientacji, kiedy są kolokwia, albo które karty trzeba było przynieść pomagała nam rozpiska umieszczona na stronie katedry. Po każdych ćwiczeniach obowiązywało nas wypełnienie sprawozdania i oddanie go dwa tygodnie później. To znaczy obowiązywało w teorii, bo to w naszym interesie leżało, żeby wiedzę umacniać i systematyzować.
  Wykłady obejmowały tematy teoretyczne dotyczące chemii ogólnej, takie jak: wiązania chemiczne, właściwości pierwiastków, elementy elektrochemii, etc. Odbywały się w piątki o 18, dlatego chodziło na nie niewiele osób, oprócz tych, którzy chemię skończyli po gimnazjum. Według mnie te wykłady były najciekawsze spośród wszystkich, które mieliśmy i była to duża strata dla tych, co je omijali.
  Panią, która prowadziła ćwiczenia bardzo polubiłam, z wzajemnością w dodatku ^^ Tłumaczyła zagadnienia w sposób przystępny i wiele rzeczy, które wcześniej sprawiały mi trudności, nagle się rozjaśniły. Choćby bilans jonowo – elektronowy. Na kolokwiach wymagała dokładnie tego co było omawiane i zawarte w sprawozdaniach. Nigdy nie narzekałam też na wykłady (mimo, że odbywały się o takiej porze). Doktor każdy poruszany temat potrafił przedstawić tak ciekawie i przede wszystkim zabawnie, że wystarczyło uważnie słuchać i nie było konieczności notowania. Po prostu łatwo się zapamiętywało. Do tego miał system plusów, które przyznawał za odpowiadanie na pytania oraz . . . przyłapywanie go na błędach! Bo wiadomo, nikt nie jest nieomylny i drobne błędy każdemu się mogą zdarzyć.
  Jedyne podręczniki z jakich dosłownie zdarzało mi się skorzystać, to stare wydania repetytoriów maturalnych z Operonu i repetytorium Pazdry. Tak to polegałam tylko na własnej wiedzy i sprawdzaniu zadań przez dziadka – chemika.
  Kolokwia tak jak wspominałam obejmowały materiał tylko z ćwiczeń i sprawozdań. Nie pamiętam dokładnie ile ich było, chyba coś ok. pięciu albo sześciu. Czy były trudne? Według mnie absolutnie nie, ale jest to tylko i wyłącznie moje subiektywne zdanie. Zdania były bardzo podzielone. Nie były na ocenę, ale zbierało się z nich punkty, które później wraz z punktami za sprawozdania i aktywność sumowane były i dawały wymaganą ich ilość na poszczególne oceny. Żeby mieć ocenę pozytywną trzeba było uzbierać 34pkt. Wiem, że na sam koniec było kolokwium zaliczeniowe z całych ćwiczeń, ale nie wiem jak wyglądało, bo (na szczęście) nie musiałam na nie jechać. Pytania egzaminacyjne w sesji były dokładnie takie (jedynie dane się zmieniały) jak w zestawach wysłanych przez Pana Doktora. Jeżeli rzetelnie się je rozwiązało i nauczyło, bez problemu można było zdać egzamin. Poziom trudności egzaminu był wyższy niż na kolokwiach, ale nie zbyt wygórowany.
  Cichutko się pochwalę, że udało mi się zdobyć dwie piątki na zakończenie semestru, z czego jestem bardzo dumna, bo włożyłam w chemię naprawdę dużo pracy. Najlepszy przedmiot ze wszystkich!

3) Mikrobiologia

  To był ciekawy a zarazem nieciekawy przedmiot. Tak to chyba mogę określić. Niby tematy takie życiowe i przydatne, ale jednak bardzo nudne do nauki i niekoniecznie zachęcające.
  Ćwiczenia uznaję za ciekawe, bo robiliśmy na nich dużo preparatów, które następnie oglądaliśmy pod mikroskopami. Zaczęliśmy od bakterii, a skończyło się grzybami. Wykonywaliśmy próbę na żywotność i odżywianie drożdży albo odróżnianie bakterii Gram+ i Gram- pod mikroskopem.
  O wykładach się nie wypowiem, bo mimo że byłam na prawie każdym, opuściłam chyba dwa, to absolutnie nic nie pamiętam. Bardzo nieciekawie prowadzone, profesor chyba sam nie wiedział co mówi. Miał gdzieś czy go słuchamy czy nie. Odbębnił swoje i tyle.
  Profesora i doktoranta, którzy prowadzili ćwiczenia wspominam miło. Profesor był trochę przerażający, ale w trakcie okazał się całkiem w porządku. Za to doktorant był genialny. Pokazując prezentacje zwracał uwagę co na pewno pojawi się na kolokwium, a co jest nam niepotrzebne. O prowadzącym wykłady wypowiedziałam się wyżej i nie mam zamiaru mówić nic więcej.
  Ucząc się do kolokwium i próbując uczyć się do egzaminu korzystałam tylko z podręcznika do pierwszej klasy liceum, gdzie były bakterie i grzyby (uważam, że to jeden z najlepszych podręczników do nauki ogółem na tym kierunku) oraz dosłownie raz otworzyłam książkę polecaną na wykładzie - "Mikrobiologię ogólną" Schlegela.
  Mówiąc o kolokwium muszę wspomnieć, że było tylko jedno na przedostatnich ćwiczeniach, ostatnie były poświęcone poprawie w ramach pierwszego terminu. Materiał obejmował tylko to co podane było przez doktoranta na ćwiczeniach. Sam często powtarzał, że do tego sprawdzianu nie obowiązuje nas żadna literatura, tylko wiedza wyniesiona z ćwiczeń. Było dosyć trudne, ale nie do nie zdania. Tradycyjnie: jak się ktoś dobrze pouczył, to zdał. Egzamin to zupełnie inny świat. Dostałam zestaw pytań jakie były w zeszłym roku (no bo ciężko było się uczyć z wykładów...). Ani jedno się nie powtórzyło. Pytania były z kosmosu i nawet ucząc się do tego, bo owszem - uczyłam się nie dało się tego zdać bez ściągania. Przyznaję szczerze, to był jedyny egzamin, na którym ściągałam.
  Nic więcej do powiedzenia na temat mikrobiologii nie mam. Ćwiczenia były super, o wykładach nie chcę pamiętać.

4) Zoologia stosowana

  Trzeci z przedmiotów, który należał do moich ulubionych. Zawierał rozszerzoną wiedzę z zakresu bezkręgowców i kręgowców.
  Na ćwiczeniach z prezentacji przepisywaliśmy najważniejsze treści oraz obowiazkowo trzeba było mieć ze sobą gładki zeszyt do rysunków. Wszystkie preparaty, jakie oglądaliśmy mikroskopowo lub makroskopowo należało narysować i podpisać. Oczywiście nie chodziło tu o arcydzieła, ale jednak mile widziane były staranne i czytelne. Mieliśmy także mini sekcję glisty końskiej, gdzie dokładnie można było zobaczyć, że osobnik męski ma nieparzysty układ rozrodczy, a osobnik żeński parzysty, czyli dwie macice, dwa jajniki. Taka ciekawostka.
  O wykładach za dużo nie jestem w stanie opowiedzieć, bo nie często na nie chodziłam, z tego względu, że nie pasowały mi czasowo. Mimo to z tego co pamiętam prowadzone były w miarę ciekawie, ale bardzo wybiegały tematyką w przód w porównaniu do tej na ćwiczeniach.
  Mieliśmy w sumie trzy panie od ćwiczeń, ponieważ ta, która prowadziła je na początku opuściła nas w grudniu ze względu na staż. Była najlepsza spośród wszystkich i bardzo, bardzo za nią tęsknię. Następnie tematykę stawonogów omówiła inna pani, a kręgowce jeszcze inna (z wyjątkiem ryb, bo to przeprowadził z nami jeszcze ktoś inny). Ogółem zoologia pod względem nauczycieli była bardzo zróżnicowana.
  Obowiązywała do nauki książka Jolanty Hempel-Zawitkowskiej "Zoologia dla uczelni rolniczych", z której można było dowiedzieć się praktycznie wszystkiego, co było na ćwiczeniach. Niektóre rzeczy doczytywałam także z podręcznika do liceum.
  Kolokwia były trzy: z pierwotniaków, parzydełkowców i gąbek; płazińców, nicieni i pierścienic oraz jedno duże z całych stawonogów. Nie były one jakoś specjalnie trudne, wystarczyło przeczytać zakres materiału raz i zapamiętać pojęcia grubym drukiem. Ja jednak jakoś nie miałam do nich szczęścia i zaliczyłam dwa ostatnie na 3,0 (jedno poprawiałam). Jedynie pierwotniaki i parzydełkowce zdałam na maksa, ale miałam wtedy urodziny :P Egzamin był skierowany głównie na aspekt parazytologiczny (pan od wykładów prowadzi na weterynarii parazytologię). Trudne to było . . . Całkiem sporej ilości rzeczy nie było w tej książce, z której się uczyliśmy. Choć pewnie gdybym częściej pojawiała się na wykładach, to poszłoby mi lepiej, więc nie powinnam narzekać. Jedna rzecz mnie tylko boli, że mimo wszystko do tej zoologii uczyłam się naprawdę sporo i zaliczyłam na 3,0, ale o własnych siłach. A osoby siedzące z tyłu, ściągając, zdały egzamin na 5,0, mając każde wcześniejsze kolokwium z pozytywną oceną dopiero w trzecim terminie (jak nie czwartym czasami). Ba! niektórzy prawie nie zostali dopuszczeni do egzaminu. Przykre.
  Zoologię wspominam pozytywnie i chętnie miałabym ją jeszcze w drugim semestrze.

5) Botanika i fizjologia roślin

  Nie znoszę roslin, nigdy ich nie lubiłam, dlatego na te zajęcia chodziłam z przymusu. Była to taka powtórka części botanicznej z gimnazjum i liceum.
  Zaczęliśmy od charakterystyki poszczególnych rodzin botanicznych z naciskiem na ich morfologię, gatunki i zastosowanie. Było dużo szczegółów do zapamiętania, ale robiąc systematyczne i dobre notatki, nie było problemu z nauczeniem się tego. Następnie była cytologia i histologia roślin. Dużo oglądaliśmy preparatów pod mikroskopami i rysowaliśmy je w zeszycie (ja rysowałam na kartkach, które ze sobą nosiłam). Ostatnią częścią z tego przedmiotu była fizjologia roślin, która była koszmarem . . . Kompletnie nie mogliśmy zrozumieć prowadzącego, On sam wydawał się nie wiedzieć, co mówi i nawet jesli próbował przekazać nam informacje, nie potrafił tego zrobić w zrozumiały sposób.
  Wykłady w moim odczuciu były ciekawe do momentu fizjologii, bo tam jak na ćwiczeniach był miszmasz. Chciałabym opowiedzieć o nic coś więcej, ale ze względu na moją antypatię do królestwa roślin nie zostały mi w pamięci xD
  Korzystaliśmy do nauki z książki pani Stachak "Botanika dla zootechników" oraz podręcznika z liceum Nowej Ery, który ponownie uważam za najlepszy podręcznik.
  Kolokwia były dwa z ćwiczeń ( systematyka i cytologia z histologią) oraz trzecia praca to połączenie kolokwia z fizjologii i egzaminu z całej części wykładowej. Było to jedyne kolokwium, z którego miałam drugi termin w ramach USOSa, czyli podchodziłam do niego chyba trzy albo cztery razy.
  Po skończeniu tego przedmiotu myślałam, że uwolniłam się od roślin raz na zawszę, ale nie. Mamy Podstawy produkcji roślinnej w tym semestrze :P

  To byłoby na tyle z krótkiego opisu przedmiotów. Oczywiście były także "zapychacze", takie jak ekonomia, technologia informacyjna, podstawy prawa czy propedeutyka zootechniki, ale nie ma tutaj co opowiadać. Po prostu trzeba zaliczyć i nie jest to tak bardzo trudne. Do tego dochodzi jeszcze angielski i wf.

  Mam nadzieję, że komuś pomoże taki opis. Wiem, że sama szukałam mnóstwa informacji i czułam się bardzo zagubiona, nie mogąc niczego się dowiedzieć. Zdaję sobie sprawę, że mam duże opóźnienie z takim postem, ale drugi semestr jest tak intensywny, że ledwo rejestruję, kiedy te dni mijają :/

  Tym razem zostawiam Was z nieco innym zdjęciem niż zwykle :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

*Małe komentarze również motywują Drogi Czytelniku <3*
*Komentarze typu "Super post" niezbyt cieszą, więc bardzo
Cię proszę Czytelniku - unikaj ich <3*
*Wszystkie zdjęcia, które umieszczam na blogu pochodzą z Google Grafiki, chyba że jest napisane, że zrobiłam je sama*